niedziela, 22 listopada 2015

9. Praca Początkowa - Łukasz

 No i zostaliśmy sami... Kompletnie. We dwójkę. Przynajmniej nie muszę siedzieć z całą trójką, której pieprzenie szczerze mnie zaczyna wkurwiać. Siedziałbym z boku i nic nie mówił.
- To... - mruknąłem, próbując zacząć temat - Może powiesz mi coś o sobie?
 Dziewczyna spojrzała na mnie nieufnie.
- Narazie... Wolałabym nie.
 Spoko, rozumiem. - chciałem to powiedzieć głośno, jednak coś mnie powstrzymało od ponownego pokazania mojego sarkazmu. Wyjąłem telefon i spojrzałem na godzinę. 13:43. Cholera, gdzie oni są? Już czuję się tu niezręcznie... Gdy schowałem, otworzyłem usta żeby coś powiedzieć, ale reszta ,,bandy" już przylazła.
- No co? - zapytał nagle, gdy my byliśmy wpatrzeni w stół.
- Nic - odparłem i osunąłem się do lustra żeby Kamil mógł usiąć.
 Po dokładnie 3 minutach przyszła nasza pizza. To ona w ogóle chodzi? Dobra, nie ważne. Znowu zaczęły się jakieś tematy. Zupełnie to olewałem i że nie byłem wtajemniczony, stale gapiłem się w lustro. Jest takie ciekawe... Brzydkie i brudne. A nie, czekaj. To twoje odbicie... W końcu jakoś się odnalazłem.
- To... Ty mieszkałeś w Westerplatte? - spojrzał na mnie Kamil.
- Yyy... - zacząłem, gdy ktoś mi napluł w twarz... Dosłownie... - Kurde, Marika! - warknąłem, a Kamil z Kayą zaczęli się śmiać. Spojrzałem na tą zdziwiony - Co to miało być?
- Nie ważne co, należy ci się - uśmiechnęła się do mnie ironicznie i odłożyła drinka. Rzeczywiście ta cola ma jakiś dziwny smak... Może chciała mnie zatruć ale wsypała coś i do swojego?
 Po godzinie wyszliśmy juź nażarci. (Najebani, hehe) Wychodziłem ostatni, gdy Kamil rzucił mi mściwy wzrok. O co mu kurwa chodzi? Zaczęliśmy wracać... Jakoś tak wyszło, że ja z Mariką poszliśmy bardziej na ulice (Dzięki Kaya, przez ciebie mam paranoję) a ci do trawy. Zauważyłem kątem, że Kamil objął Kay. Od razu odwróciłem wzrok. Jakoś nie chce mi się na to patrzeć... Wszyscy rzygają tenczo. Nagle o coś się potknąłem i *prawie* wywaliłem. Usłyszałem śmiech za sobą.
- Ha, ha. Co jest takie śmieszne, śmieszku? - zwróciłem się do Mariki. Ta pokręciła głową na boki i spojrzała na pudełko które zaczęło się ruszać.
- Jestem jakimś magikiem czy co? - uniosłem brwi i odeszłem kawałek spłoszony.
- Nie, łamago. - przewróciła oczami i wzięła te w ręce. Zaciekawiony podszedłem do niej bliżej, ale przed tym się obejrzałem. Kamil z Kayą byli już daleko. A niech se idą zakochańce w pizdu (XD) Już chyba wiem o co mu chodziło... Dziewczyna westchnęła, gdy otworzyła pudło.
- Co jest? - zapytałem.
 Słysząc ciche piski, spojrzałem tam gdzie ona. W pudle były małe szczeniaki Corgi. Przeniosłem pytający wzrok na Marikę.
- Rodzice... Nie pozwalają mi na psa. - mruknęła. - A teraz dzięki tobie w ogóle nie będę miała...
- Ja zawsze wszystko psuję - odparłem cicho - Przepraszam... Ale w ogóle, po co masz im mówić?
- Prędzej czy później się dowiedzą.
 Odłożyła pudełko i ponownie westchnęła.
- Wiesz co? - syknąłem, łapiąc się za tył głowy - Chyba już pójdę, łeb mnie boli.
- Zostajesz.
- Rozkazujesz mi?
- Tak.
 Uśmiechnąłem się lekko.
- Skoro tak to.. Chodź - ruszyłem w stronę moich terenów. Dziewczyna poszła za mną. W końcu znaleźliśmy się w cichym, otwartym miejscu z widokiem na góry i otaczającym nad lasem.
- Poczekaj tu... I zamknij oczy. - uśmiechnąłem się chytrze.
 Wlazłam w busz. Kurde, jak ja kocham to miejsce... Zazwyczaj przesiaduję tu sam. Dziś to się zmieni. Była tam mała chata... No tak jakby. Wziąłem mój Quad i wsiadłem na niego, po czym pojechałem przejechać Marikę (XD). Ta wystraszona odskoczyła, gdy przejechałem jej przed nosem.
- No co? Bierz kask i wsiadaj. - mruknąłem.
- Chcesz mnie zabić? - warknęła - Umiesz w ogóle na tym jeździć?
- Tak, jeżdże od 3 lat - uśmiechnąłem się. - Na co czekasz...?
 Dziewczyna skinęła głową i niepewnie usiadła za mną, łapiąc mnie za brzuch. Podałem jej kask i chciałem ruszyć, gdy ta mnie zatrzymała.
- Jak mnie zabijesz, to cię zabiję - wyszczerzyła się.
- Pff... Spoko. Ja szybciej to zrobie.
 Odpaliłem Quad'a i pojechałem w las. [...nie chce mi się pisać xd...]
- I co? - zadyszałem - Chyba nie było tak źle? Uff...
 Marika nadal była we mnie wtulona od tyłu. Całkiem... Miłe uczucie. Ta, ja stale kogoś przytulam lub ktoś mnie. Dopiero po chwili się zorientowała.
- Emm... Tak - odkleiła się ode mnie jak poparzona i założyła mi hełm - Omijając, że wpadłeś w prawie 4 drzewa i gałęzie ci waliły o ryj...
- Ta... - mruknąłem i zlazłem z maszyny.
 Zachwiałem się lekko, gdy nagle Marika mnie jakimś cudem złapała. Ma szczęście, że ważę zaledwie 67 kilo..
- Łukasz... - zmierzyła mnie wzrokiem - Ty serio zachowujesz się jak pijany.
- Się tak właśnie zastanawiam co było w tym drinku - warknąłem na siebie zirytowany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz